Miski do mleka

Masajowie uważają, iż mycie wodą naczyń do mleka daje mleku przykry zapach; dlatego myją te naczynia w krowim moczu. Za Kopalińskim

Tag Archives: prawo

Co dalej?

SOPA i PIPA umarły, przynajmniej na razie. Walka z ACTA trwa, hakerzy wymachują siusiakami, portale zarabiają kliki ekscytując publikę samoodświeżającymi się listami padłych stron rządowych. Pewnie i ACTA zdechnie.

Ale co dalej? SOPA, PIPA, ACTA dawały rządom narzędzia pozwalające dość uznaniowo blokować rzekomo kradnące własność intelektualną kawałki internetu, co w praktyce pozwoliłoby pod dowolnie wybranym pozorem cenzurować internetową wolność wypowiedzi. W sporze właściciel praw autorskich vs. rzekomy ich naruszyciel ułatwiały życie pierwszym, a utrudniały drugim. Więc protestom trudno odmówić przynajmniej pewnej słuszności.

Z drugiej strony narzędzia owe miały (przynajmniej w PRowej teorii) służyć ochronie praw intelektualnych. Nawet jeśli wierzyć, że za protestami stało przede wszystkim szlachetne wolnościowe oburzenie, a nie „jejku, nie będzie torrentów/gigadownloadów, będę musiał zapłacić za (lub poczekać na) kolejny odcinek serialu, nową piosenkę, film, siódme nagranie trzeciego koncertu Rachmaninowa”, to w tej kąpieli jest dziecko. Słusznie ktoś powiedział, a ja nawet przekleiłem na FB „It’s not the job of the government to protect the profit margins of media companies as their businesses change and evolve”. Aleczy nie  jest zadaniem rządu chronienie praw twórców? A zmieniajaca się i ewoluująca rzeczywistość technologiczna uderza nie tylko w zyski Big Mediarmy, ale i samych twórców.

OK, chyba uderza, bo z tego co czytałem, trudno jest ocenić, na ile straty są rzeczywiste, a na ile wyimaginowane. W końcu mimo piractwa wytwórnie płytowe i filmowe jakoś nie padają jak muchy, prawda? Są tacy, którzy twierdzą, że piractwo jest na rękę twórcom (i BM), bo reklamuje ich wytwory, a odbiorcy, którym się „reklama” spodobała, w końcu i tak (z sympatii do twórców? poczucia przyzwoitości?) zapłacą. Ale są i takie głosy (część @zza kałuży zwłaszcza).

Jeśli nawet piractwo obecnie nie urywa zbyt wiele zysku twórcom/BM, czy tak zostanie? Które z czynników powodujących, że ludzie ciągle kupują filmy, muzykę, godzą się na oglądanie przerywanych reklamami seriali w TV zamiast zajumać je z netu, są trwałe, a które rozwój technologii usunie?

Śmiem twierdzić, że usunie wiele. Bo ludzie oglądają serial w TV, nie na komputerze, z przyzwyczajenia – bo seriale zawsze oglądało się w TV. Bo dla wielu włożenie płyty do domowego czy samochodowego odtwarzacza jest wciąż naturalniejsze niż obsługa plejlist. Bo ściągnięcie nielegalnego odcinka wymaga czasem trochę tajemniczej wiedzy, posługiwania się dziwnymi słowami w rodzaju torrent, chodzenia po podejrzanie wyglądających stronach internetowych. Jednak z czasem, postępem i osiągnięciami będzie się to zmieniać. Będzie się rozpowszechniać odzwyczajenie od TV i przyzwyczajenie do komputera (lub ich wystarczająca integracja), plejlisty już są coraz łatwiejsze do obsługi i same się przenoszą miedzy urządzeniami, a ściąganie nielegali coraz częściej sprowadza się do jednego klika na jakimś forum. Szybsze łącza tylko pomagają. Co zostanie? Sankcje, DRM i przyzwoitość.

Czy można liczyć na czystą przyzwoitość? Chciałbym wierzyć że tak, ale pamiętam skąd się w Polsce brało gry komputerowe w latach 80-ych. Pamiętam warszawski DIGITAL z Alej Jerozolimskich, gdzie za drobną opłatą można było otrzymać na kasecie kopię dowolnie wybranej płyty CD z zasobów sklepu. Sądzę, że zawsze znajdzie się racjonalizacja – oryginał jest za drogi, muszę spróbować zanim kupię (a potem „zapomnę” kupić), większość zysku biorą firmy, nie twórcy, więc w zasadzie nie okradam twórców tylko chciwe firmy…

DRM? Ma paskudną opinię, nigdy chyba nie powstał model który nie byłby w jakiś sposób uciążliwy dla legalnego użytkownika. I, ponieważ między urządzeniem a człowiekiem musi się pojawić odkodowany sygnał analogowy (dopóki nie zaczniemy słuchać/oglądać implantami domózgowymi), można obejść każdy DRM.

Czy więc zostają tylko sankcje? Jeśli tak, to jak stworzyć narzędzia jednocześnie skuteczne i wybiórcze, takie które uderzą w piractwo jednocześnie oszczędzając wolność słowa – skoro technologicznie nie ma różnicy między serwerem na którym leży ukradzione video Lady Gagi a tym, na którym leży polityczny manifest zmieniający losy świata? A w ogóle jest to ten sam serwer, a nawet manifest jest na tym samym video, odczytany między zwrotką a refrenem? Wybiórczość sankcji wymaga wnikliwych badań, a to – w skali internetu – byłoby zaporowo kosztowne.

Zauważmy na stronie, że wprawdzie, jak pisałem wyżej, SOPA etc. „w sporze właściciel praw autorskich vs. rzekomy ich naruszyciel ułatwiały życie pierwszym, a utrudniały drugim” – jednak technologia – dostępność kopiowania i masowego rozpowszechniania – od dłuższego czasu ułatwia życie drugim, a utrudnia pierwszym.

A może w ogóle machnąć ręką, koniec z ochroną praw twórców? Skoro już te darmozjady nie chcą się wziąć za coś produktywnego, za solidną robotę przy tokarce (albo w banku ;-) ), niech robią na tyle dobrą kóltórę, by ludzie płacili im z własnej ochoty, bez żadnego przymusu. Mają natchnienie do szarpania drutów czy pstrykania w klawiaturę, nie mają natchnienia do przykręcania śrubek – ich problem.

W końcu już teraz prawa intelektualne są mniej warte od praw własności. Gdy ktoś zbuduje sobie dom, założy firmę, nie nacjonalizuje się ich 70 lat po śmierci ktosia.

Więc, co dalej?

A może by tak skasować…

…dziedziczenie, może prócz dziedziczenia po małżonku?

Bo przecież dziedziczenie to konserwowanie nierówności majątkowych, to zaprzeczenie równości szans, to nawet zaprzeczenie kapitalistycznego nagradzania przedsiębiorczości. Wszystkie dobra pośmiertne proponuję wrzucać do centralnego państwowego (po zwycięstwie NWO światowego) funduszu, następnie dzielonego po równo między młodzież na życiowym starcie. Nierówności się wprawdzie tak nie zniesie, wszak potężny transfer zachodzi i przed śmiercią bogatego rodzica, ale zawsze jakiś krok w stronę wyrównania pozycji na starcie. I trzeba naturalnie dobrze przemyśleć praktykę, zamknąć potencjalne loopholes.

Pomysł pewnie #starebyło, nie wyobrażam sobie, by któryś z klasyków wywracania starego porządku do góry nogami (Lenin? Józef II?) nań nie wpadł (wiki mówi, że wpadł Bakunin). Ale może warto odświeżyć, przemyśleć? W szczególności – jakie argumenty przeciw?

Trza było jak Mahler

Polecam notkę Doroty Szwarcman traktującą o kretyńskiej prawno-radiowej definicji muzyki polskiej, i co z tego wynika dla Programu 2 Polskiego Radia.

Komentator macias1515 proponuje rozwiązanie: muzyka „poważna” zawsze ma partyturę, która, jeżeli utwór jest oryginalnie polski, zawiera jakieś elementy tekstowe polskie (choćby nazwisko kompozytora, tytuł, cokolwiek) i w ten sposób można ją potraktować jako polską bo z polskim tekstem.

Nazwisko nazwiskiem, ale odpowiedzialność za niepolskość polskich partytur i za kłopoty Dwójki spada na polskich(?) kompozytorów, którzy bezmyślnie podążając za kosmopolityczną modą pisali wskazówki wykonawcze w obcych językach. A nie można było w ukochanej polskiej mowie, o którą nasi dziadowie krew własną przelewali? I to czerpiąc z nieprzebranego skarbca literatury narodowej?

Ot, chociaż by tak:

Zamiast Tutti – pisać: Jednością silni; rozumni szałem

AndanteMaszerują strzelcy, maszerują

Diminuendo – I szła muzyka coraz szersza, coraz dalsza, Coraz cichsza i coraz czystsza, doskonalsza, Aż znikła gdzieś daleko, gdzieś na niebios progu (trochę długie, ale czego się nie robi dla Ojczyzny)

LentoNajpierw powoli, jak żółw ociężale

Allegro – Szybca!

Allegro assai – Szybca, kruca bomba!

Odstępstwo od zasad

Rząd amerykański z zasady broni prawa federalnego. Jeśli ustawa federalna zostanie zaskarżona w sądzie, Departament Sprawiedliwości broni jej. Jeśli przegra, wnosi o apelację.

Przykładem może być Defense of Marriage Act (DOMA), federalna ustawa, która – jak łatwo wywnioskować z tytułu – na potrzeby rządu federalnego definiuje małżeństwo jako związek jednego kobiety i jednej mężczyzny, czy coś takiego.

Będąca w pewien sposób odpowiednikiem zakazów małżeństw międzyrasowych ustawa była atakowana w sądach. Nie tylko przez osoby nią pokrzywdzone, niedawno proces wytoczył stan Massachusetts, który należy do tych kilku cywilizowanych stanów, w których małżeństwa jednopłciowe są dozwolone*. W zeszłym roku sędzia federalny uznał niekonstytucyjność DOMA, na co Departament Sprawiedliwości, zgodnie z zasadami, zareagował apelacją.

Dziś jednak tabakiera okazała się dla nosa, a zasady ustąpiły przed przyzwoitością. Obama nakazał Departamentowi Sprawiedliwości zaniechanie obrony DOMA w sądach.
 
 

* W mojej okolicy: District of Columbia należy do cywilizacji, Maryland jest na najlepszej drodze, natomiast u mnie w Virginii panuje ciemnota i bolandyzm, do konstytucji parę lat temu wpisano:

That only a union between one man and one woman may be a marriage valid in or recognized by this Commonwealth and its political subdivisions. This Commonwealth and its political subdivisions shall not create or recognize a legal status for relationships of unmarried individuals that intends to approximate the design, qualities, significance, or effects of marriage. Nor shall this Commonwealth or its political subdivisions create or recognize another union, partnership, or other legal status to which is assigned the rights, benefits, obligations, qualities, or effects of marriage.

%d blogerów lubi to: