Wysokoobcasowy guru zdrowego żywienia w Stanach Zjednoczonych, Katarzyna Bosacka, popełniła nowy, światły tekst.
Zaraz, nowy? Wytęż wzrok i znajdź różnice…
„Ekoinwazja” z 2008-02-25:
W klasycznym amerykańskim supermarkecie wszystko jest zapakowane i spreparowane. Zamrożone bułeczki ze stuletnią przydatnością do spożycia, cukierki w aerozolu do psikania na język, osobno białka i żółtka jajek, by nie brudzić sobie rąk, naleśniki w proszku, masło w sprayu, bazylia w tubce, trawiastozielone ciasteczka, niebieskie torty z czarnymi ornamentami. Dla Europejczyka to wstrząs (w USA są łagodniejsze normy pozwalające na dosypywanie chemii do żywności).
Najgorszą rzeczą, jaką kupiłam, były seledynowo-turkusowe jogurty ze Shrekiem. Od samego widoku można się rozchorować. Udowodniono bowiem, że żywność przetworzona sprzyja tyciu (tłuszcze trans), nadciśnieniu (sól), napędza apetyt (ukryty cukier) i powoduje nadaktywność u dzieci (sztuczne barwniki i benzoesan sodu, konserwant w napojach gazowanych). Dzięki kuzynowi, fizykowi z NASA, próbowałam ostatnio jedzenia dla kosmonautów. Poza tym, że było bardziej suche, nie różniło się ani wyglądem, ani smakiem od tego w amerykańskich sklepach.
„Pomidorowa is the best!” z 2010-01-23:
[…] zakupy w klasycznym, amerykańskim supermarkecie dla wielu Europejczyków nadal mogą być szokiem. Białka i żółtka jajek sprzedawane w kartonach (osobno), cukierki w aerozolu do psikania na język, naleśniki w proszku, masło w sprayu, bazylia w tubce, trawiastozielone ciasteczka, niebieskie torty z czarnymi ornamentami. W USA normy pozwalające na dosypywanie chemii, a zwłaszcza barwników do żywności są łagodniejsze od polskich. Najgorszą rzeczą, jaką kupiłam, były seledynowo-turkusowe jogurty ze Shrekiem. Od samego widoku można się rozchorować. Udowodniono, że żywność przetworzona sprzyja tyciu (tłuszcze trans), nadciśnieniu (sól), napędza apetyt (ukryty cukier) i powoduje nadaktywność u dzieci (sztuczne barwniki i benzoesan sodu, konserwant w napojach gazowanych).
Dzięki mojemu kuzynowi, fizykowi z NASA, próbowałam ostatnio jedzenia dla kosmonautów. Poza tym, że było bardziej suche, nie różniło się ani wyglądem, ani smakiem od tego w amerykańskich sklepach.
W szanującej się gazecie za taki recykling wylatuje się z pracy. W Wysokich Obcasach.pl dostaje się pierwsze miejsce na liście „piszą dla nas”:

Recykling własnych tekstów i pisanie piramidalnych bzdur o jedzeniu stawia autorkę przed na przykład Dunin. Cóż, jakie obcasy, takie standardy.

No właśnie, piramidalnych bzdur. Pod artykułem „Ekoinwazja” wrzuciłem już kiedyś komentarz, zapraszam do lektury tamże.
Poniżej parę perełek z „Pomidorowej”.
Katarzyna Bosacka informuje: Talerz domowej pomidorowej (bez dodatków) ma najwyżej 40 kcal, kultowa Campbell w puszce aż 110!
Po pierwsze primo: kultowa pomidorowa – no tak, 110 czy 90 kcal, co za różnica, przecież w dziennikarstwie chodzi o to, żeby zrobić wrażenie, a nie by pisać precyzyjnie i zgodnie z prawdą.
Po drugie primo: polecam lekturę kultowego dzieła literackiego pt. Pamiętniki Bridget Jones. Można się z niego się dowiedzieć wielu pożytecznych rzeczy, na przykład – niespodzianka – kalorie to jest energia! Potrzebna do życia! Celem jedzenia jest między innymi dostarczenie organizmowi kalorii! Jak się nie dostarczy kalorii, człowiek umrze z głodu!
Katarzyna Bosacka ubolewa: masło w sprayu
(Pisałem o tym odrobinę pod „Ekoinwazją”, trochę tu rozwinę.) Skąd ta obsesja masła w sprayu?
Po pierwsze primo, jest to rzecz niesłychanie wygodna, zwłaszcza gdy trzeba delikatnie natłuścić skomplikowaną powierzchnię, powiedzmy gofrownicę.
Po drugie primo prawdziwe masło jak wiadomo jest (dla domorosłych dietetyków jak KB) dietetycznym złem, tłuszczem zwierzęcym, nasyconym i kalorycznym. Alternatywa, czyli owo masło w sprayu, składa się głównie z oleju sojowego – a więc roślinnego, nienasyconego, zawierającego kwasy tłuszczowego omega-3 – takiego, jaki dietetycy kochają wielką miłością. Dalszy ciąg etykietki: lecytyna z soi, naturalne aromaty, β-karoten (naturalny barwnik, dodajmy też, że organizm przekształca go w witaminę A), i jakiś neutralny gaz napędzający. Samo zdrowie i natura.
Co więcej, masło w sprayu nanosi się cieniutką warstwą, więc używa się go mało, znacznie mniej niż gdy wlewamy na patelnię olej czy wrzucamy kawał masła. Podsumowując, masło w sprayu to sposób na zredukowanie ilości tłuszczu oraz zastąpienie brzydkich tłuszczów ładnymi. Domorosły dietetyk powinien z zachwytu się posiusiać. A KB szermuje biednym sprayem jako straszliwym przykładem złego amerykańskiego jedzenia. Jakiś tu widzę rozziew. Albo po prostu niedouczenie.
Katarzyna Bosacka zaleca: Ugotować makaron czy ryż al dente, co sprawi, że nie wejdzie w biodra jak ten rozgotowany na pulpę
Ach, wiara w moc indeksu glikemicznego.
Po pierwsze primo, rozrzut wartości indeksu glikemicznego dla różnych rodzajów ryżu i makaronu jest całkiem spory (The GI of the rices ranged from 64 +/- 9 to 93 +/- 11. Macaroni had a significantly greater glycemic index (GI) (68 +/- 8) than spaghetti (45 +/- 6, P less than .01); the GI of star pastina was intermediate (54 +/- 6) ).
Albo tu, zwracam uwagę na przedziały ufności (CI):
I jeszcze tu (ryż na stronach 16-19, makaron 40-42, źródło). Różnice wartości są rzędu 50.
Po drugie primo, spróbujmy ocenić jak silny jest efekt gotowania dłużej lub krócej. Gotowanie al dente może mieć wszak sens tylko* jeśli rozgotowywanie podnosi indeks glikemiczny o wartość istotną na tle sporego rozrzutu wartości (przypominam, 50) dla różnych rodzajów ryżu i makaronu.
Strony dietetyczne oczywiście rozwodzą się nad tym, jak to makaron al dente ma niższy indeks glikemiczny niż gotowany krótko, ale od faktów trzymają się z daleka (czy kogoś to dziwi?). Jedna podaje efekt gotowania makaronu bardziej niż al dente rzędu 10. Dycha na tle pięćdziesiątki rozrzutu wygląda, no tak sobie…
Ale to nie koniec, źródło cytowane już wyżej, zacniejsze niż strona internetowa sprzedająca diety, pisze: The GI of spaghetti was not significantly affected by cooking for 5 or 15 min (45 +/- 6 and 46 +/- 5, respectively). […] We conclude that different types of pasta may produce different glycemic responses but that these are not necessarily related to differences in cooking or surface area. (GI to indeks glikemiczny). Rozgotowywanie podniosło indeks glikemiczny średnio o 1. Jeden na tle pięćdziesięciu – pani KB, o czym pani mówi?
A po trzecie i najlepsze primo – indeksu glikemicznego używa się by ocenić efekt pokarmów na poziomy glukozy we krwi diabetyków. Czy można z niego wyciągać wnioski w kwestii tycia bądź chudnięcia ludzi nie cierpiących na cukrzycę? Artykuł pod wiele mówiącym tytułem No effect of a diet with a reduced glycaemic index on satiety, energy intake and body weight in overweight and obese women ma – jak to naukowy artykuł – streszczenie, kończące się słowami: This study provides no evidence to support an effect of a reduced GI diet on satiety, energy intake or body weight in overweight/obese women. Claims that the GI of the diet per se may have specific effects on body weight may therefore be misleading.
I nie jest to jedyny tak mówiący artykuł (GL to glycemic load, ładunek glikemiczny, co innego niż GI):
This study does not support the contention that low-fat LGI diets are more beneficial than HGI diets with regard to appetite or body-weight regulation as evaluated over 10 wk.
Evidence from intervention studies using a low-GI approach for weight loss produced inconsistent results, especially for longer-term studies.
The evidence for associations between GI and particularly GL and health among free-living populations is mixed. […] Based on the evidence found in this review, it seems premature to include GI/GL in dietary recommendations.
GI was not associated with BMI in any model.
There is currently no convincing evidence for a role [in body weight] of GI independent of GL.
In the setting of healthy eating, changing the diet GI does not appear to significantly affect weight maintenance.
Jak by nie patrzeć, jak by się nie starać, niedogotowywanie makaronu przez panią KB nie będzie miało żadnych skutków dla jej bioder. Co wcale jej nie przeszkadza pościemniać za pieniądze w „Wysokich Obcasach”…
* Pomijam tu jeden oczywisty sens nierozgotowywania – rozgotowane jest zwykle mniej smaczne!
Dodaj do ulubionych:
Lubię Wczytywanie…
Ostatnie komentarze