Naprawdę, przestańcie, you’re doing it wrong.
Ja wiem, fajnie jest ustroić się w piórka Obiektywnej i Naukowego, i w światopoglądowej dyskusji zakrzyknąć „FAKTY!!!!!!! są po mojej stronie!!!!!”.
Ale nie. Bo argumentujecie „faktami”, które faktami nie są. Albo je wypaczyliście, wyrwaliście z kontekstu. Świadomie lub nieświadomie zignorowaliście, że inne fakty biologiczne sprowadzają waszą argumentację do absurdu. Lub dają podstawy do zupełnie innych wniosków. Bo wreszcie biologia – wbrew pozorom – naprawdę nie powinna być głównym argumentem w takich dyskusjach.
Więc kiedy posłanka P. woła, że płeć to obecność lub nie chromosomu Y, to wypacza. Bo jest płeć i płeć i płeć i płeć, i tylko jedna z nich bezsprzecznie zależy od chromosomu Y. A pozostałe zależą od niego tylko pośrednio i tylko zazwyczaj. Bo tak naprawdę zależą od jednego genu (SRY się nazywa) na chromosomie Y, który to gen może nie działać, i wtedy mimo genu i chromosomu mamy zwykle „dziewczynkę”, czasem wieczną, niedojrzewającą bez wspomagania medycznego. Albo gen ów może się rzadkim zrządzeniem losu znaleźć na chromosomie X, i wtedy możemy mieć „chłopca” bez Y.
I nawet działający i usadowiony typowo na Y gen SRY nie robi całej chłopcowatości chłopca sam, tylko uruchamia wielki rozgałęzione drzewo procesów biochemicznych, genetycznych i hormonalnych, którego gałęzie mogą być na różnych etapach przecięte, zmienione, przekręcone. Ot, znany nawet posłance G. (ciekawe czy w szczepionkologii też się podszkoliła) zespół niewrażliwości na androgeny, gdzie mamy męski Y, i męski gen SRY, i męskie jądra, i męski testosteron, ale wygląd – łącznie z private parts – typowej kobiety, bo jej tkanki tego testosteronu „nie widzą”. Tyle, że nie ma macicy i okolic, bo podczas rozwoju jądra je skasowały czym innym niż testosteron. Ale zespół niewrażliwości na androgeny może też być rozwinięty tylko częściowo i wtedy tkanki „widzą” testosteron, jeno słabo. Więc mamy, przynajmniej z wyglądu, chłopca albo kogoś pomiędzy. I tak możnaby o tych wariantach i odmianach opowiadać i opowiadać, a przecież nawet się nie zbliżyliśmy do płci mózgu – do samoidentyfikacji z tą czy inną płcią, czy do preferencji płciowych, do rzekomych bądź nie różnic między płciami w predyspozycjach umysłowych czy w preferowanych rolach społecznych.
Posłanka P. popisała się więc rozumieniem zjawiska płci na poziomie gimbusa przedszkolaka. Ale nie mądrzejsze jest chichranie się na Zbuku „ci wszyscy mężczyźni, definiujący swoją męskość przez obecność chromosomu Y – defektownego, w 99% bezużytecznego – how fitting”. Nie mądrzejsze, bo chromosom nie jest defektywny, niby czemu, jakież to ma on defekty? Nie jest też „w 99% bezużyteczny”. Bo ma pewną liczbę „normalnych” genów, odpowiadających takim samym genom na chromosomie X. Jak w autosomach. Bo ma pewną liczbę genów „własnych”, nie występujących na X, biorących głównie udział w produkcji plemników. (Chyba nie trzeba tłumaczyć, dlaczego nie bardzo może mieć „własne” genów o znaczeniu uniwersalnym płciowo?) I ma wreszcie ów gen SRY, który włącza procesy prowadzące do rozwoju typowego mężczyzny. Poprzez który chromosom Y determinuje płeć, czyli jedno z użyteczniejszych zjawisk w biologii. W 99% bezużyteczny?
Tak, pisałem wyżej, że czasem tego genu nie ma na Y, a i tak jest i działa. Ale tak jak cytowana posłanka ignoruje różnorodność i wyjątki, tak cytowana zbukowiczka ignoruje typowość, ignoruje fakt, że wyjątki są wyjątkami, ignoruje fakt, że korelacja ORAZ kauzacja posiadania chromosomu Y z tak czy inaczej definiowaną męskością jest bardzo wysoka. Jedna i druga ignorancja jest głupia.
Nikt nie polemizuje z faktem, że genów na chromosomie Y jest – w odniesieniu do jego fizycznej wielkości – niewiele. Wyprowadzenie jednak z tego, że jest w 99% bezużyteczny, to jak twierdzenie, że biblia w 99% nie miała wpływu na kulturę europejską, bo 99% masy książki to bierny papier i okładki, zaś farba drukarska niosąca treść prawie nic nie waży. Albo pokutujące w nieskończoność przekonanie, że człowiek używa tylko 10% mózgu, biorące się z ograniczeń wczesnych technik badania funkcjonowania mózgu. Oraz z ciśnienia marketoidów, którzy mogą se na tym budować argumentację, że ich herbatka ziołowa, gimnastyka umysłu czy magiczna wschodnia religia doda ci procentów.
Na płci się nie kończy, nie tylko od płci się odpierdolcie.
Do każdej chyba dyskusji o aborcji przyjdzie (zazwyczaj) prawakczka, co będzie krzyczeć: aborcja nie, bo po zapłodnieniu materiał genetyczny matki i ojca zespalają się , i – pure magic! – nowy człowiek, nowa jakość genetyczna, i niewinna duszyczka. I zignoruje że wcale się nie zespalają, bo leżą zupełnie osobno do pierwszego podziału mitotycznego, a i wtedy tylko ułożą się w jednej płytce metafazowej, po czym się rozejdą i pozostaną osobne. Nie zespolą się. A nowa jakość genetyczna powstanie na przykład w limfocytach, które poprzez rearanżację robią sobie trochę inne genomy niż wszystkie inne komórki w organizmie. Że nie wspomnę o erytrocytach (czerwonych ciałkach krwi), których nowa jakość genetyczna polega na wywaleniu swojego genomu do śmieci. To może krew po pobraniu będziemy opatrywać świętymi sakramenty i chować w poświęconej ziemi?
Ale przyjdzie też (zazwyczaj) lewakczka i będzie krzyczeć aborcja tak, bo nie ma mózgu, ma ogon, a x% zapłodnionych i zagnieżdżonych ciąż i tak kończy się samoistnym poronieniem, bóg największym mordercą nienarodzonych. Jakby z faktu „i tak wielu umrze z woli boga/natury/przypadkowo spadających cegieł” można było wyprowadzić prawo do zabójstw. Albo z ogona, niektórym wszak po urodzeniu zostaje ogon.
Znałem też prawaka, który z biologicznych danych o rozwoju ludzkiego mózgu całkiem sensownie wywodził, że aborcja powinna być dozwolona mniej więcej do ukończenia pierwszego roku po urodzeniu.
Co najśmieszniejsze, wszyscy mieli trochę racji, bo biologia jest na tyle skomplikowana, złożona i rozmaita, że zazwyczaj da się w niej znaleźć argumenty dla całkowicie sprzecznych poglądów. A także dlatego, że wszyscy próbowali postawić zerojedynkową kreskę „tu człowiek a tu nie” na ciągłym biologicznym procesie.
Więc się odpierdolcie, boście jak ci klimatyczni denialiści, co to wrzeszczą dziś było -20ºC, gdzie to globalne ocieplenie, nie gorsi oczywiście od tych, co krzyczą ale upalne to lato, globalne ocieplenie, DOWÓD!!!! Albo jak ci, co mówią, że GMO to chemia, albo że GMO są hurtem szkodliwe, albo że są hurtem nieszkodliwe.
Ale to nie wszystko. Przede wszystkim odpierdolcie się od machania biologią w sporach światopoglądowych. Światopoglądowe argumenty „z biologii” są do niczego nie tylko dlatego, że można nimi wesprzeć niemal każdy pogląd, zwłaszcza jeśli się zaczniemy bawić w prymitywną socjobiologię a la Vitus Dröscher i przenosić prawidłowości z zachowań zwierzęcych na ludzkie.
Są do niczego, bo kulturą odchodzimy od natury, i wypracowujemy zasady, które z biologii nie muszą wcale wynikać. Nie ma więc oczywistego powodu, byśmy w ustalaniu kogo nazywamy kobietą a kogo mężczyzną, posiłkowali się biologią. Płeć kulturowa może być taką samą umową, jak nazwanie jednego chłopca Zygmuntem, a drugiego Pafnucym. Albo Sonią.
Gdyby płeć chromosoma, hormonalna, SRY-genetyczna, oraz pierwszo- i drugo-rzędowe cechy płciowe zawsze się zgadzały, gdyby nie było zespołów niewrażliwości na androgeny i nietypowych kariotypów, i tak możemy umówić się, że w stosunkach społecznych nazywamy kobietami te, które się za kobiety uważają, nawet jeśli mają jądra, gen SRY, chromosom Y, łokcie z maksymalnym wyprostem 180º i wąsy na przedzie.
Gdyby u żadnego innego zwierzęcia niż człowiek nie było zachowań homoseksualnych, małżeństwa homoseksualne nadal byłyby dobrem.
Gdyby materiały genetyczny matki i ojca rzeczywiście łączyły się w zygocie, i nigdy nie wyrastał powstałemu z niej zarodkowi ogon, nie wynikałoby z tego bezsprzeczne człowieczeństwo tejże zygoty.
Stawianie granic wyłącznie w oparciu o fakty biologiczne jest obowiązkowe w biologii. W biologii może mieć sens (porządkujący) wtedy, gdy rzeczywista granica jest nieostra. Tu zarodek, tam płód.
Gdy jednak tworzymy prawo, umawiamy się do tego co lzia a co nie, umawiamy się jak nazywać kogoś w społeczeństwie, biologia jest tylko jednym z możliwych kryteriów. Jeśli chcecie ją zastosować, proszę bardzo, czasem może się do tego świetnie nadawać. Ale skupcie się przede wszystkim na uzasadnieniu, dlaczego z nm możliwych i przeważnie sprzecznych argumentów „z biologii” wybraliście ten właśnie, i dlaczego w ogóle uważacie, że biologia ma dla ustanowienia tego właśnie kryterium, tej zasady, tego prawa, mieć decydujące znaczenie.
Albo lepiej odpierdolcie się.
Dodaj do ulubionych:
Lubię Wczytywanie…
Ostatnie komentarze